Przeniesieni w czasie czyli rowerem po Suwalszczyżnie.

Przeniesieni w czasie czyli rowerem po Suwalszczyźnie, 2009


Jest sierpień 2009 r. Po deszczowym lipcu i prognozach na upalny dalszy ciąg lata postanowiłem się wybrać na nasz polski biegun zimna czyli Suwalszczyznę. Marszruta, jak zwykle, ma przebiegać lokalnymi drogami co gwarantuje spokój i minimalny ruch samochodowy a noclegi na dziko pod namiotem.

Dzień 1.
Trasa: Suwałki - Dowspuda

  Dojazd do Suwałk. Trafiamy na zmianę turnusów więc na ruch na drodze jest silny. Sporo osób wiezie rowery na dachu samochodów. Będą tłumy? Nie sądzę... Zdecydowana większość osób to rowerzyści stacjonarni.
  Parking przy miejskim stadionie jest opustoszały. Dzięki temu bez trudu znajduję miejsce nie w bezpośrednim sąsiedztwie drzewa. To gwarantuje, że po tygodniu na szybach nie osadzi się syf a latające konary w przypadku nawałnicy nie narobią zbytnich szkód.
  Pakujemy się. Cały bagażnik szczelnie wypełniony sakwami teraz musi się znależć na naszych 4 rowerach. Udało się! Tak objuczeni zmagamy się przez chwilę ze zwiększoną grawitacją.
  Obieramy kurs na najbliższą knajpę. Jest usytuowana w hotelu na przeciwległym brzegu miejskiego jeziorka. Podjeżdżamy i ... PECH! Zamknięte, wesele. Faktycznie, jest przecież sobota więc każda knajpa będzie okupowana przez nowożeńców. Nic to. Przecież człowiek przez 7 dni może obyć się bez jedzenia.
  Znajdujemy niebieski szlak rowerowy. Szlak wyznaczony przez PTTK. Nauczony smutnym doświadczeniem z Roztocza, Podlasia czy Jury Krakowsko-Częstochowskiej jestem sceptyczny co do jego przebiegu. Zaczynamy jechać. Początkowo prowadzi po płytach betonowych. Następnie przechodzi w wąską asfaltową drogę by po chwili zamienić się w szeroką i twardą szutrówkę. Cały czas jedziemy polami zbóż. Jest dobrze.




Po przekroczeniu drogi ......... wjeżdżamy w kompleks leśny, który ciągnie się aż do Doliny Rozpudy. Teraz szlak wije się na przemian to po lokalnych asfaltowych wiejskich drogach, to szutrówkami przez pola, to znowu duktami leśnymi.



Jednak cały czas droga jest komfortowa i przejezdna. Byłem zachwycony! Dzieciaki także. Nie trzeba było nieustannie wytężać uwagi na wariatów drogowych.


Lekko wygłodniali dojeżdżamy do zdziczałego sadu. Tu odnajdujemy jedyne drzewo oferujące jabłka zdatne do jedzenia.


Posilamy się. Jednocześnie dyskutujemy o obwodnicy Augustowa, która w tym miejscu ma przebiegać.  Fakt! W tym miejscu jest tak cicho i spokojnie, że ruchliwa autostrada diametralnie by odmieniła życie tutejszych mieszkańców. A turyści? Przecież ich jest tak mało, że i tak nie będą protestować. A dolinę Rozpudy trzeba ratować! Dlaczego? Już za chwilę mamy się o tym przekonać.



 Dojeżdżamy do rzeki Rozpudy. Jej koryto wije się wśród pagórków, pól, łąk i lasów a jej woda jest niesamowicie czysta.



Tutaj przy lokalnej knajpie spotykamy pierwszych turystów. Są to turyści kajakowi. Dostrzegam u nich brak bagażu. Więc są to turyści uczestniczący w jednodniowych spływach kajakowych.
 Robimy postój. Knajpa jest usytuowana w kamiennej piwnicy. Oferuje tylko mrożonki odgrzewane w mikrofali lub w gorącym tłuszczu. Dobre i to bo na inną "normalną" jadłodajnie musielibyśmy nadłożyć 40 km. W trakcie posiłku jesteśmy obiektem zainteresowań przez miejscowych. Od nich dowiadujemy się o lokalnych atrakcjach, knajpach a także szczegółowej historii regionu z okresy II wojny światowej. Czas płynął miło. Posileni udaliśmy się w dalszą drogę. Daleko nie zajechaliśmy bo zauroczeni Rospudą postanowiliśmy nad nią zanocować. Znalazłem małą leśną przecinkę i nią udaliśmy się na odludną łąkę. Była to nie tyle łąka co torfowisko z niewielkim obszarem suchej trawy, na której to bez trudu rozbiliśmy a nasze 2 namioty. Miejsce było urocze.


Jedyni sąsiadami były stado koni pasące się na przeciwległym brzegu. Od czasu do czasu leniwie przepływali kajakarze pozdrawiając nas.
 Nadszedł czas na kąpiel. Niestety tylko ja zanurzyłem się w rzece albowiem brzeg był tak stromy, że od razu osiągało się 1 m głębokości. Pozostała metoda butelkowa.
 Nocleg w takim miejscu gwarantował ciszę i spokój. I też tak było. Ale podmokły teren gwarantował także potężną całonocną mgłę i rosę. I to także nastąpiło. Wychodząc w nocy za potrzebą spostrzegłem, że mgła była tak gęsta, że w silny strumień halogenowej czołówki nie zdołał sięgnąć brzegu oddalonego zaledwie o 3-4 m. Ta mgła w połączeniu ze światłem księżyca tworzyła fantastyczny nastrój! Jednak jej chłód szybko mnie zmusił do wejścia w ciepło śpiwora.

Statystyka dnia:
- dystans 22,4 km
- czas jazdy 2,06 h
- prędkość średnia 10,7 km/h
- prędkość maksymalna 27 km/h

 Dzień 2



Długie suszenie namiotów w porannym słońcu i dojazd do Pałacu Paca koło Dowspudy.






Zwiedzamy i ruszamy do miasteczka a dokładniej wsi, która kiedyś miała prawa miejskie.




Układ urbanistyczny oraz rynek wyraźnie o tym świadczył. Jednak lata świetności tego miejsca dawno upłynęły.


Obecna  parterowa zabudowa wskazywała na niski status majątkowy mieszkańców.
Nie mając co zwiedzać udajemy się do lokalnej atrakcji: KEBABU! Nawet nie przypuszczaliśmy, że będzie to nasz ostatni gorący posiłek tego dnia a przecież jeszcze nie minęło południe. Posileni ruszamy dalej rowerowym szlakiem PTTK-owskim wzdłuż Rozpudy mijając co 10 km wsie, które podobnie jak Dowspuda przed latami utraciły prawa miejskie. I tak mijamy ....., ..... a także ..... Za ..... droga całkowicie nas zaskakuje gdyż jest wąska, kręta i pagórkowata niczym w Bieszczadach. W dodatku wszechobecne jodły dopełniały te wrażenia!


 Pod wieczór zajeżdżamy do atrakcji przyrodniczej czyli 2 jezior: Wysokiego i Rozpudzkiego. Gruntowa droga kiepskiej jakości powinna gwarantować ciszę i spokój.



Tymczasem napotykamy na licznych zmotoryzowanych turystów, którzy przyciągnęli tu swoje blaszane domki. Może właśnie widoki roztaczające się z tego miejsca ściągnęły ich tu? A może lokalne kąpielisko silnie oblegane?



 Dopiero po zachodzie słońca miejsce opustoszało, na szczęście na całą noc, i mogliśmy w spokoju rozłożyć swoje obozowisko. Tym razem wieczorna kąpiel odbywała się w iście komfortowych warunkach.


Statystyka dnia:
- dystans 39,3 km
- czas jazdy 3,31 h
- prędkość średnia 11,2 km/h
- prędkość maksymalna 33,1 km/h

Dzień 3



  Zaczynamy 2 km powrót do drogi biegnącej na drugą stronę Rozpudy. Szybka jazda asfaltem a potem, w palącym słońcu, mozolna wspinaczka szutrową drogą. Mordęga!
Osiągamy ........... i asfaltową lokalną drogą malowniczo wijącą się wśród nielicznych zabudowań. Dojeżdżamy do głównej drogi by po chwili zatrzymać się na lokalnym kąpielisku koło wsi-miasteczka ........




Kąpielisko jest niestrzeżone ale za to świetnie zorganizowane. Minimalna ilość plaży pozwoliła na budowanie zamków z piasku. Tu po raz pierwszy napotykamy na rowerowych turystów. Była to liczna rodzina Duńczyków.
  W miasteczku .......... zwiedzamy kościół, dzwonnicę,



...a także rynek.


Atmosfera tego miejsca jest senna więc równie sennie udaliśmy się do małego marketu  z ogromnym piwnym ogródkiem. Niespiesznie zjedliśmy lody, ponownie okrążyliśmy mały z ogromnym parkiem po środku i udaliśmy się szlakiem rowerowym w kierunku największej atrakcji regionu: Akweduktów w Stańczykach.
Tym razem droga nie była już tak komfortowa. Wymagała od nas większej uwagi i silniejszego depnięcia na pedały.


 Nic dziwnego, prowadziła po mocno pagórkowatym terenie oferując jednocześnie wspaniałe widoki na jeziora i lasy głęboko wciśnięte w jary i wąwozy.


Osiągamy miejscowość Stańczyki i słynne akwedukty.


 Jakież było moje zdziwienie gdy ujrzałem teren zorganizowany z parkingiem, budami z pamiątkami i płatnym wejściem. W tym miejscu byłem 11 lat temu i wówczas wszystko było otwarte i dzikie. Czyżby postępująca dewastacja obiektu zmusiła do jego ochrony?
Zostawiliśmy nasze rumaki i obowiązkowo zwiedzamy obiekt.


 Tłum turystów nie specjalnie wdawał się we znaki. Jednak we znaki wdaje się wysokość obiektu zwłaszcza osobom cierpiącym na lęk przestrzeni.


Żona co chwila upominała dzieci aby się nie zbliżały do barierki. Spacerujemy wzdłuż barierek mostu i z nostalgią patrzymy w przeszłość kiedy to tą trasą kursowała kolejka osobowa.


Jakich ta podróż musiała dostarczać widoków?
 Zgłodnieliśmy więc udaliśmy się w górę w celu udania się do pobliskiego zajazdu na posiłek. Błąd! Mój niewybaczalny błąd! Musieliśmy zawrócić i zjechać aby po sutym posiłku ponownie wdrapać się w to samo miejsce. Jednak obiad zjedzony w tym Zajeździe był tego warty.


Była tego warta ponowna wspinaczka. Oferowała ona ponowny wjazd na lokalne drogi, które oferowały z kolei przyrodnicze atrakcje. Do takich mogę zaliczyć przejazd obok terenu, który przypominał syberyjską tajgę


Mokradła i powalone drzewa tworzyły barierę nie do przebycia dla żadnego pojazdu a i suchą stopą także niemożliwością było przedostanie się.


Za chwilę wjeżdżamy w kolorowe kwiaty sięgające 2 m wysokości.


A wszystko przy zerowym ruchu lokalnym. Było nierzeczywiście bosko! Jakby świat stworzony przez człowieka przestał istnieć!


Tylko nieliczne oznakowanie szlaku rowerowego wskazywało na istnienie śladów cywilizacji.


 Tym idyllicznym szlakiem docieramy do jeziora, nad którym zamierzaliśmy zanocować. Jednak nocleg nie miał się odbywać o "suchym pysku", więc lawirując labiryntem lokalnych polnych dróg pragniemy dojechać do jakiegoś sklepu. Jest to nam nie dane. Także i jezioro nie daje nam łatwego dostępu. Okrążamy je niespiesznie. Wynajduję drogę ... zamkniętą szlabanem drogę. Jadąc na zwiady stwierdzam, że prowadzi ona do opustoszałej małej stanicy harcerskiej.


Ktoś w tym miejscu tydzień temu musiał przebywać ... Odnajduję także wyśmienity dostęp do jeziora. Jesteśmy uratowani! Pozostajemy na noc. Z resztek zapasów organizujemy kolację i to na gorąco bo chrust i kiełbasa daje nam niezłą wyżerkę. Mamy także ... jeden ziemniak upieczony w gorącym popiele. Pycha!


Statystyka dnia:
- dystans 31,5 km
- czas jazdy 3,23 h
- prędkość średnia 9,3 km/h
- prędkość maksymalna 31,4 km/h

Dzień 4.
Poranek to wyczyszczenie naszych sakw z resztek jedzenia, pakowanie i jazda drogą do granicy Suwalskiego Parku Narodowego nad Czarną Hańczą. Tu także spotykamy miejscową kobietę, która utwierdza nas, że sklepów w tym rejonie jest naprawdę mało i położone są w znacznych odległościach. Ten fakt jest i dla mieszkańców uciążliwy bo niezmotoryzowani mieszkańcy nie mogąc liczyć na komunikację zbiorową muszą być na łasce przejeżdżających kierowców.
Udajemy się drogą dookoła jeziora.


 Mijamy liczne gospodarstwa agroturystyczne i dojeżdżamy do zagadkowej tablicy GALERIA-DOM Z GLINY


 To kolejna atrakcja regionu słabo rozpropagowana w przewodniku. Mimo głodu postanawiamy ją zaliczyć. Okazuje się, że jest to agroturystyczna zagroda, w której to stare małżeństwo z Łodzi postanowiło odnaleźć tu swój azyl.


Postawili oni dom z gliny, w podobnym stylu saunę a w wiekowej chałupie urządzili wystawę sprzętu domowego. Było wspaniale i ciekawie. Warto było tu wstąpić.


Od tego miejsca dalsza droga prowadziła nas do Bakałażewa i ... sklepu spożywczego. Tu robimy gigantyczne zakupy z trudem upychając je po sakwach. Udajemy się w dalszą drogę, do kolejnej atrakcji czyli Głazowiska.


Głazowisko jako, że nie jest widoczne z drogi a parking usytuowany jest w odległości 250 m, nie jest odwiedzany przez zmotoryzowanych. Dlatego w osamotnieniu wędrujemy przez porozrzucane po całej łące liczne głazy i kamienie.




Nie jest to miejsce bardzo efektowne. Dopiero zejście niżej nad wijący się potok ukazuje nam ogrom kamieni w tym miejscu. Jest uroczo.


W dalszą drogę. Napotykamy pierwszych rowerowych turystów. Jedni jadą na pusto a inni z sakwami.



Jedziemy dalej do kolejnego miejsca z atrakcjami. Obok budynku dyrekcji Suwalskiego Parku Krajobrazowego napotykamy na mało malownicze ruiny młyna wodnego, malownicze jezioro i punkt widokowy z mało zachęcającą drogą schodkową.



Przejeżdżamy obok nich bez zatrzymywania. Zatrzymujemy się dopiero w rezerwacie " U żrudeł Szeszupy".



Drewniana kładka biegnąca nad bagnami daje możliwość wniknięcia suchą stopa w to dziewicze środowisko.



Narastający głód nie pozwala na dłuższe zatrzymanie się w tym miejscu. Jedziemy  drogą mijając kolejne miejsca turystyczne. Dojeżdżamy do do Jeleniewa: miasta-wsi. Napotykamy na atrakcyjną reklamę regionalnej restauracji i podążamy w jej kierunku. Jest ogromna i oferuje ogromną ilość dań. W trakcie oczekiwania na posiłek dostrzegamy szyld zakładu fryzjerskiego. Jest on otwarty w środę w godzinach od 11 do 17. Spojrzeliśmy na siebie ... MARZENIE ... Chyba każdy chciałby aż (tylko!) tyle pracować.
Po posiłku oglądamy zabytkowy drewniany kościół z unikalną mało widoczną atrakcją: siedliskiem na poddaszu 500 szt nietoperzy.


 Mała narada i postanawiamy zweryfikować nasz plan. Nie wjeżdżamy ponownie w Suwalski Park Krajobrazowy lecz udajemy się w dalsze płn-wsch tereny regionu. Trasa nieprzerwanie faluje chociaż amplituda wzniesień jest niewielka. Jedziemy dookoła jeziora ... i możemy po przeciwnej stronie jeziora obserwować kolejną atrakcję regionu: jedyny na suwalszczyżnie stok narciarski z wyciągiem. My jednak skupiamy się na znalezieniu miejsca noclegowego. I je znajdujemy. W pewnym miejscu widzimy dogodny zjazd do atrakcyjnego miejsca noclegowego.


Statystyka dnia:
- dystans 35,4 km
- czas jazdy 3,07 h
- prędkość średnia 11,3 km/h
- prędkość maksymalna 41,7 km/h

Dzień 5


 .
.
.
.
.




.
.

.



.
.

.









Statystyka dnia:
- dystans 31,6 km
- czas jazdy 2,54 h
- prędkość średnia 10,9 km/h
- prędkość maksymalna 32,9 km/h

Dzień6


Statystyka dnia:
- dystans 34,4 km
- czas jazdy 3 h
- prędkość średnia 11,4 km/h
- prędkość maksymalna 41,8 km/h

Dzień 7






.
 



Statystyka dnia:
- dystans 31,9 km
- czas jazdy 3 h
- prędkość średnia 10,6 km/h
- prędkość maksymalna 28,5 km/h

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz