Sakwiarska inicjacja, 1999

Wprowadzenie

Jest to pierwsza wielodniowa wyprawa z sakwami. Wyprawa polegała na jak najszybszym dotarciu z Warszawy nad morze do Łeby. Spędziłem tam kilka deszczowych dni z rodziną. Gdy już miałem deszczu serdecznie dość to wyruszyłem w drogę powrotną...także na rowerze.
Moja trasa dojazdowa wyniosła 3 dni a dzienne dystanse kształtowały się następująco
  • dzień1, 211 km
  • dzień 2, 180 km
  • dzień 3,  170 km
Powrót też dokonałem w ciągu 3 dni ale już na dystanse nie zwracałem uwagi.


Planowanie i nie tylko

Do tej wyprawy przygotowywałem się  długo studiując relacje rowerowe, które wówczas były dostępne tylko w formie papierowej i dotyczyły głównie podróżowania na rowerach szosowo-turystycznych. Tymczasem ja posiadałem tylko rower MTB na kołach 26 cali, które wówczas były jedynym obowiązującym standardem.

  • Sprzęt.
1. Sakwy.
Posiadałem już bagażnik tylny oraz proste 3 częściowe sakwy kordurowe. Próba pakowania się pokazała, że litraż owych sakw był stanowczo za mały więc musiałem uszyć 2 kieszenie boczne o łącznej pojemności około 10 l, które przytraczałem za pomocą taśm.
2. Śpiwór.
Uszyłem także wór transportowy do posiadanego śpiwora typu kołdra. Tego rodzaju śpiwory kompletnie nie miały właściwości kompresowania się więc wór był wielkości 40 l. Ciepłota tego śpiwora kształtowała się na poziomie kilkunastu stopni więc przy pierwszej zimniejszej nocy dygotałem z zimna. Na szczęście miałem tylko jedną taką noc. Po tej wyprawie ów śpiwór zastąpiłem normalnym śpiworem typu mumia.
3. Opony.
Wymieniłem także opony na polecane szerokie semislicki. Był to błąd bo znacznie lepszym rozwiązaniem byłoby założenie 1,5 calowych slicków.


Wyprawa

Dzień 1
I tak na wyprawę wyruszyłem w pełnym rynsztunku kolarskim z własnoręcznie zrobionymi batonami energetycznymi. Początek trasy to jazda warszawską wylotówką przez Legionowo do Nowego Dworu Mazowieckiego. Za Modlinem odbiłem na drogę krajową prowadzącą do Torunia by po chwili być na lokalnej drodze prowadzącej do Płońska. Dopiero na tej drodze mogłem zmniejszyć czujność i cieszyć się spokojną jazdą i podziwianiem wiejskie krajobrazu.
Dzień 1 był prawdziwą męczarnią gdyż cały czas jechałem na maksa w temperaturze ponad 30 st C. W efekcie miałem 3 potężne kryzysy fizyczne, które za każdym razem przełamywałem mocną psychiką. Pierwszy taki kryzys popadł mnie po 130 km , drugi po 150 km a ostatni po 180 km.
Ponieważ nie miałem doświadczenia w nocowaniu na dziko więc wyszukałem najbliższe Warszawie gospodarstwo agroturystyczne, które znajdowało się w miejscowości Górzno. Wyszukiwania dokonałem na podstawie papierowej mapy z miejscami biwakowymi i kampingowymi.

Dzień 2.
To poranna jazda lokalnymi uliczkami wiejskimi przez lekko falujące fole. Pamiętam, że około godz 11 zatrzymałem się w wiejskim sklepiku i na pytanie skąd, dokąd jadę i ile dziennie km pokonuje stwierdziłem, że w dniu dzisiejszym mam juz na liczniku ponad 60 km.
Nocleg zaplanowałem także w gospodarstwie agroturystycznym rozbijając  namiot obok domku. Jednak skorzystałem z kolacji razem z właścicielami. Pamiętam, że stół był zastawiony wszelkimi dobrami domowymi, które w mgnieniu oka pochłaniałem. Mocno się tym faktem zdziwiłem ale jak widac wydatek energetyczny minionych dni był gigantyczny.

Dzień 3.

Wjechałem na  żóltą drogę prowadzącą wprost do Łeby. Od razu znalazłem się na drodze pośród setek idiotów drogowych śpieszących w jednym kierunku. To był szok gdyż do tej pory poruszałem się po bardzo lokalnych drogach. W samej Łebie odszukałem gospodarstwo agroturystyczne, w który miałem zarezerwowany nocleg pod namiotem. Okazało się, że to była stadnina koni a moje miejsce było między gnojówką a zabudowywaniami gospodarczymi położynymi bezpośrednio przy ruchliwej drodze. Absolutny brak intymności i spokoju! Nie ukrywałem zdziwienia i oburzenia. Bez najmniejszego słowa podziękowania opuściłem to niegościnne miejsce i udałem się w poszukiwani lepszej miejscówki. Takową odnalazłem bardzo blisko centrum. Za wysokim drewnianym płotem na całkiem spory i równo przystrzyżonym ogrodowym trawniczku kobiecina prowadziła maleńkie pole namiotowe. Obok był także minimalistyczne zaplecze socjalne. . Było intymnie i spokojnie. To w zupełności wystarczyło.



Ta wyprawa bardzo dużo mnie nauczyła i pozwoliła wyeliminować wiele błędów a także wypracować własny styl podróżowania.

Z tej wyprawy nie posiadam ani jednego zdjęcia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz